Skip to main content

Klikbajt (clickbyte)

Nie uwierzysz, dopóki nie przeczytasz!

Jest to zjawisko tak powszechne, że chyba przestajemy (przynajmniej ja) zwracać na to uwagi, w tym sensie, że się opatrzyło i stało się czymś normalnym.

Pozyskanie użytkownika to jedno, ale sprawienie, żeby pozostał na stronie dłużej to zupełnie co innego. A jeszcze trudniej jest sprawić, aby użytkownik chciał wracać do nas regularnie. Stosowane są różnego rodzaju sztuczki. Jedną z nich jest wspomniany clickbyte.

Clickbyte, czyli hmm bardzo nachalna, czasami wprowadzająca w błąd czytelnika zajawka, tzw. „anchor” linku, miniaturki, skłaniająca użytkownika do kliknięcia. Pół biedy, jak tytuł linku faktycznie nawiązuje do treści, którą tam znajdziemy.

Oczywiście to nie jedyna technika do napędzania ruchu na stronie. Tego jest dużo więcej. Są też takie, które mają na celu wyprowadzić algorytmy wyszukiwarek w pole. To znaczy: artykuł spełnia w teorii kryteria wyszukiwarki i jest klasyfikowany jako wartościowy i merytoryczny. Dzięki temu artykuł jest pozycjonowany pod słowa kluczowe. Jeżeli użytkownik użyje wyszukiwarki do wyszukania informacji związanymi ze słowami kluczowymi, jest wysokie prawdopodobieństwo, że to właśnie ten artykuł będzie wśród pierwszych proponowanych na liście wyników wyszukiwania. Rzeczywista wartość merytoryczna jest albo znikoma albo żadna.

Prym w stosowaniu takich technik wiedzie w moim przekonaniu jeden z największych portali informacyjnych w Polsce: onet. Posłużę się tutaj tym portalem jako przykładem. Osobiście, nic nie mam do onetu – sam regularnie tam zaglądam, aby szybko rzucić okiem na to, co tam ciekawego dzieje się w Polsce i na Świecie, ale te klikbajtowe tytuły, artykuły pisane pod wypozycjonowanie czasami potrafią nieźle irytować. Oczywiście to nie jest jedyny portal, który tak robi. Jest wiele, wiele stron internetowych, które robi tak samo albo podobnie.

Do Sedna 🙂

Tytuł

„Nie uwierzysz jaka będzie pogoda przez najbliższe dni!”

„Brak popularnych produktów w markecie. Zobacz których!”

Te dwa tytuły sam wymyśliłem, ale oddają sens. Ich celem nie jest poinformowanie czytelnika o czym jest news/artykuł, a zachęcić do kliknięcia.

Treść

Tutaj zaczyna się prawdziwa zabawa. Artykuł napisany jest pod pozycjonowanie. Jeżeli np. news jest o pogodzie, to najpierw autor we wstępie napisze wykład czym jest pogoda, jakie czynniki wpływają na tą pogodę. Wspomni jeszcze o trendach, o zagrożeniach. Np. nawiąże do modnego tematu globalnego ocieplenia – tak do podkręcenia dramaturgii :). Załóżmy, że jest środek zimy tak jak dzisiaj i autor wreszcie (po 5 przydługich akapitach w sumie o niczym) przechodzi do meritum: W Niedzielę będzie -5 stopni Celsjusza!

Niebywała sensacja! Następne akapity to lanie wody z hydrantu, jakże jest to szokująca wiadomość. Tyle się mówi o globalnym ociepleniu a tu proszę: jest mróz! Czasami tak, czasami nie, na sam koniec doda, że już np. w Poniedziałek będzie ocieplenie do +5 stopni, a pod koniec tygodnia znów będziemy mieli „początki wiosny”.

Wspomniany przez ze mnie onet idzie czasami o krok dalej (podejrzewam, że stosowany jest w ramach procesu publikacji jakiś rodzaj generatora tekstu, albo faktycznie redaktorzy mają polecenie tak robić). Otóż otwieramy artykuł, na oko wydaje się, że jest czytania na około 15-20 minut (całkiem długi jak na internetowe standardy). Przechodzimy przez pierwsze akapity, a potem znów kolejny raz dostajemy powtórzoną tą samą „wodę” ze wstępu. Czasami lekko zmodyfikowaną, ale treść jest ta sama. Potem jest może jedno zdanie dodające coś nowego, później znowu wklejka 2-3 akapitów o dokładnie tym samym!

Czasami zdarza się, że krótki news, który ma dosłownie 3-4 zdania ma więcej treści niż ten przydługi artykuł!

Wiadomo, dlaczego tak jest robione. Wielokrotnie powtórzone sformulowania. Wielokrotnie występujące w treści słowa kluczowe. Czasami kilkadziesiąt razy. Pomieszane szyki zdań. Wplecione pojedyncze zdania dodające „ciut” treści, póżniej znowu hektolitry wody o niczym. To wszystko ma dodać „wartości” stronie internetowej z tym artykułem w algorytmie wyszukiwarki. Na takiego potworka wpada czytelnik i czyta. Artykuły, czasami potrafią być naprawdę nieźle wydłużone, także użytkownik siedzi ok 10-15 minut :). Do tego użytkownika „przyczepione” są skrypty/algorytmy (przeglądarka, na której czytana jest strona tworzy słynne ciasteczka i inne identyfikatory, aby ją „oznaczyć” jako użytkownika, i dzięki temu zapisywać co kliknął na stronie, kiedy i jak długo) śledzące jego aktywność. Dzięki temu raportowany jest długi czas „przebywania” użytkownika na tej konkretnej stronie. Jest to później dodawane do ogólnego raportu na temat serwisu: ilu wpadło użytkowników i jak długo przebywali.

Dodam tylko, że w ten sposób robi nie tylko onet (jak wspominałem, onet użyłem jako przykład, aczkolwiek jest jednym z liderów tego typu taktyk). Np szukam przepisu na naleśniki. Banał. Mam naprawdę szczęście, jeśli trafię na artykuł, który po prostu podaje przepis na naleśniki: składniki i ich ilości, wykonanie (zmiksować dokładnie i smażyć na patelni ;-)). Niestety jest 90% szans, że trafię na rozprawkę w ilu krajach na świecie naleśniki są popularne, jaka jest historia itd. itd.. Morze zupełnie niepotrzebnych mi na ten moment informacji. Ja chcę tylko przeczytać przepis. Jak będzie mnie interesowała historia tego znakomitego a bardzo prostego dania, to wpiszę w wyszukiwarce „historia naleśników” a nie „przepis na naleśniki”.

Konkluzja

Zdaję sobie sprawę, że biznes internetowy nie jest łatwy (cóż pracuję przy serwisach internetowych różnych wielkości, o różnym przeznaczeniu, wiele lat). Jeżeli jest możliwość podniesienia ruchu na stronie niewielkim kosztem (ruch = zasięgi = cena za reklamy) to wielu właścicieli na to się decyduje. Tylko, że czasami prowadzi to do absurdu. Zamiast strona być „dla czytelnika”, wydaje się, że ona jest dla samego bycia 🙂 (i zarabiania pieniędzy). Ale nie wiem, czy w ten sposób wygenerowany ruch, faktycznie chociażby dla reklamodawcy jest wartościowy. Mało wartościowe teksty (ale świetnie się pozycjonujące) może i przyciągają użytkowników z wyszukiwarek, ale to jest ruch typu: przyszedł, odszedł i nigdy więcej nie wrócił. Czy jest do czego wracać? Gdy na wejściu jesteśmy zbombardowani reklamami na całą stronę (popularność wtyczek typu adblock nie bierze się znikąd) i to nie jedną, czasami może być ich 3,4 i więcej. Na koniec dostajemy papkę, zamiast informacji, na których nam zależało.

Ciekaw jestem, czy co poniektórzy, nie pokuszą się o zaimplementowanie AI do generowania takich tekstów. Wtedy, w krótkim czasie, można by było stworzyć dużo „wartościowych tekstów” i dodawać „wartości” stronom. To będzie dopiero clickbyte nowej generacji!

Wspomniany przez ze mnie onet jest specyficzny (w sensie przykładu także). Nie znam nikogo, kto by nie słyszał, ani nie czytał w ogóle nic na onecie, albo żeby się nie zetknął ani razu. Na pewno mają duży ruch „bezpośredni” (czyli użytkownik otwiera onet wpisując w przeglądarce adres www, zamiast używać wyszukiwarki). Portal ten, nigdy też nie słynął z wysokiej jakości treści. Od czasu do czasu pojawiają się rodzynki. Cenię np. reportaże Marcina Wyrwała. Czasami pojawiają się teksty bardzo znanych i uznanych dziennikarzy i te artykuły są faktycznie wartościowe. Tutaj żadne klikbajty nie są potrzebne (i co ciekawe, tzw. „anchor” tekst linku do artykułu też jest normalny. Jest tytułem do artykułu) i nie są stosowane!

Czasami zdarzają się momenty, gdzie męczony przez ze mnie onet w ogóle nie stosuje opisanych wyżej „chwytów”. Niestety ostatni raz kiedy tak było, to był początek inwazji Rosji na Ukrainę. Wszystkie newsy i artykuły były merytoryczne, bez wody, bez klikbajtów. Wypowiedzi ekspertów od geopolityki, wojen, analizy itd itd. Aż sam się łapałem na myśli zaskoczenia, że takie teksty czytam właśnie na onecie! Niestety, jak z czasem wojna na Ukrainie zpowszedniała, onet wrócił do swoich „standardów”.

Moim zdaniem, żadne klikbajty, ani inne chwyty do pozycjonowania nie są potrzebne. Jeżeli portal ma coś wartościowego do zaoferowania, obroni się sam i wyszuka się sam.

Ten blog jest swego rodzaju eksperymentem (oprócz tego, że wylewam w nim swoje myśli na tematy poruszane na jego łamach). Moim celem jest unikać tego rodzaju chwytów (noo słowa kluczowe pozaznaczam, kategorie, ale naprawdę nic więcej) i przekonać się, czy bez specjalnego pozycjonowania, blog będzie w stanie zyskiwać na ruchu 🙂