Skip to main content

Subskrypcje

Wszędobylskie subskrypcje, pomagają czy przeszkadzają?

Kiedyś, dawno temu w internecie nie było subskrypcji (naprawdę!). Przeciętny serwis internetowy utrzymywał się przeważnie z reklam. Jeśli strona miała odpowiednio duży ruch, który da się w miarę obiektywnie zmierzyć w ujęciu dziennym, tygodniowym, miesięcznym, mogła zaoferować reklamodawcom powierzchnię reklamową i wten sposób utrzymać siebie oraz zespół ludzi, który pracował na tej stronie. Tak było przed wielką erą serwisów społecznościowych.

Sytuacja zaczęła się zmieniać, wraz z nastaniem ery społecznościówek oraz smartfonów. To, że serwisy społeczniościowe istniały, istniały także w czasach świetności serwisów tematycznych (szczególnie tutaj dobrze wspominam ot chociażby frazpc, pclab). Wraz z rosnącą popularnością przede wszystkim smartfonów, dzięki którym dostęp do fejsbuka był dużo łatwiejszy, niestety ruch użytkowników zaczął przekierowywać się na fejsbuki.

Trudno się temu dziwić. Wywołany do tablicy facebook, miał całkiem dobrą aplikację, często fabrycznie preinstalowaną w telefonach. Przemyślany interfejs użytkownika, przystosowany do użytkowania za pomocą ekranu dotykowego, był dużo wygodniejszy w odbiorze, niż strona internetowa, która najpierw musiała być uruchomiona przez przeglądarkę, to jeszcze niestety przeważnie była kompletnie nieprzystosowana do szeroko pojętych „urządzeń mobilnych”.

Nastąpił pewien paradoks. Strony internetowe (zwłaszcza te o tematyce technologicznej), które między innymi zachęcały do korzystania z serwisów społecznościowych, same stały się ofiarą tego trendu. Powierzchnie reklamowe serwisów rosły, ale jednak uwagę reklamodawców, przykuł facebook, youtube, z czasem tik toki, instagramy itd. itd.

Wspomniane wyżej serwisy takie jak pclab, frazpc – pomimo dołączenia do grup kapitałowych dużo większych koncernów medialnych, nie przetrwały.

Wciąż oczywiście istnieją różne serwisy internetowe (ot chociażby mocno promujący się na fejsie donald.pl, tvn24), ale…. nawalone jest tyle reklam, że naprawdę ciężko przeczytać cokolwiek (szczególnie polecam, sprawdzić to na tvn24.pl) bez nieustannego przeklikiwania się przez tony reklam, z automatycznie uruchamianymi filmikami. Wyskakuje widżet z teoretycznie materiałem filmowym, którego wcale nie masz zamiaru oglądać, najpierw i tak musi pokazać reklamę.

Co to ma wspólnego z subskrypcjami?

Trudno wskazać, która usługa jako pierwsza zaczęła implementować model subskrypcji na masową skalę. Na pewno nasuwa się tutaj skojarzenie ze Spotify. Ot za stosunkowo niewielką miesięczną opłatą zyskujemy dostęp do przepastnej audioteki muzyki wszelakiej. Dostępny oczywiście także na urządzenia mobilne (albo i przede wszystkim) bez konieczności bawienia się w zrzucanie muzyki z płyt do telefonu lub mptrójki (swoją drogą, spotify skutecznie przyczynił się do niemalże zerowej popularności tego typu urządzeń), mamy łatwy dostęp do całych dyskografi ulubionych zespołów. Do tego natychmiast dostępne utwory premierowe, wygodne playlisty: na skupienie, na imprezę, w dowolnym stylu muzycznym.

Potem przyszła kolej na zupełnie nowy rodzaj serwisów takich jak Netflix.

Wcale nie trzeba było długo czekać na to, jak o subskrypcji zaczęły myśleć kolejne korporacje. Warner Bros (Hbo), Google (Youtube Premium, Youtube Music), Apple, Sony (playstation plus), Microsoft. Trudno się dziwić, że temat został podchwycony, także przez tradycyjne serwisy internetowe.

Onet, Wp, Gazeta Wyborcza (spokojnie, te z „prawicowych” też poszły w subskrypcje). Teraz nawet jak napotykam się, na jakiś niewielki blog dotyczący np. tipów dla programistów, tam też jest paywall. Nagłówek na zachętę, ale jeżeli chcesz przeczytać coś wartościowego, to … zapłać 🙂

Inną sprawą jest czy aby na pewno artykuły zza „paywalla” są warte poświęcenia bezcennego czasu i kilku/kilkunastu złotych na zasubskrybowanie? Youtube próbuje „zachęcać” użytkowników do wykupienia usługi premium, zohydzając oglądanie youtube’a bez subskrypcji, z pomocą… absurdalnych ilości reklam a nie każdy „content” na youtube jest warty chociażby kliknięcia.

Onet? Onet nigdy nie grzeszył artykułami wysokich lotów, zwłaszcza jeśli chodzi o szeroko pojęte newsy. Teoretycznie, subskrypcja onetu, oprócz dostępu do artykułów oznaconych jako „premium” mamy dostęp do szerokiego portfolio wydawnictwa Axel Springer (Newsweek, Przegląd Sportowy, Chip – ehh chip….). Niestety jak czytam artykuł, którego merytoryczną treść da się zmieścić w 2-3 zdaniach, zawiera 5 i więcej akapitów – pisząc wprost: bełkotu, wcale nie zachęca do kontynuowania lektury ani tego artykułu, ani innych artykułów tym bardziej tych „premium”.

Zmierzam do tego, że doszliśmy do momentu, gdzie w internecie praktycznie coraz trudniej jest znaleźć cokolwiek wartościowego do przeczytania, bez wpadania na subskrypcję.

O ile, jeszcze tych małych wydawców (blogerów, niezależnych autorów) da się jeszcze zrozumieć, że przy najmniej w ten sposób próbują cokolwiek zarobić na swojej pracy. (onet używam tu jako przykład, nic osobiście do nich nie mam – równie dobrze to może być dowolny wielki portal o ogólnokrajowym zasięgu). Sam skorzystałem z kursów nauki gry na gitarze (kwadrans dla gitary – polecam!) – bardzo niszowej dziedziny. Ściągnięcie jakiegokolwiek reklamodawcy graniczy z cudem, więc jak najbardziej rozumiem takich twórców, czy to w formie miesięcznej subskrypcji, czy wykupienia jednorazowo dożywotniego dostępu do contentu.

Onet jest jednak gigantem, rozpoznawalną marką. Wątpię aby mieli jakikolwiek problem ze sprzedażą powierzchni reklamowych – ceny za reklamę na stronie głównej są już legendarne, że nie wspomnę o artykułach sponsorowanych. A i tak pomimo, wykupienia subskrypcji, wcale nie mamy gwarancji, że nie natkniemy się na pozycjonujący bełkot.

Co dalej?

Subskrypcje na różnych platformach, dużych i małych mnożą się jak grzyby po deszczu. Jak kiedyś stron internetowych było na pęczki, tak teraz jest z subskrypcjami. Z Ms Office można korzystać w formie subskrypcji, na pewno Windows prędzej czy później też przejdzie na model subskrypcji.

Niektóre znane serwisy takie jak Netflix już zapowiedziały podwyżki. Albo już są wprowadzone albo są w trakcie wprowadzania. W tym kierunku będą podążać inne serwisy. Jeżeli Netflixowi się uda podnieść, zerowym kosztem dochód, to tak samo będą chcieli zrobić pozostali.

Tylko, żeby przypadkiem nie wylali dziecka z kąpielą. Popularność serwisów streamingowych spowodowała przy najmniej ograniczenie zjawiska piractwa jak i niemalże wyparcie filmów wydawanych na płytach (nad czym ubolewam, bo nawet najlepszy streaming i tak w dalszym ciągu nie jest w stanie dorównać jakości blu ray, o UHD-Blue Ray nawet nie wspomnę).

Myślę, że jak ceny lub ilość przeróżnych subskrypcji przekroczy pewną masę krytyczną, punkt krytyczny, zacznie się kierunek zupełnie przeciwny: czyli powrót do łask torrentów, wydań płytowych itd.

Już zaczęło się zjawisko (przy najmniej u mnie, i w gronie moich znajomych) limitowania subskrypcji. To znaczy, subskrybuję tylko ten serwis, na którym aktualnie mam nazbieraną „listę do obejrzenia” aby maksymalnie wykorzystać wykupiony dostęp. Po obejrzeniu, tego co nas interesowało, rezygnujemy z subskrypcji, aby nie płacić na darmo, za coś, z czego nie korzystamy.

W chwili obecnej Netflix jest w cenie 43zł miesięcznie za dostęp do FullHD, Disney+ 38zł miesięcznie. I wydaje mi się, że jest to już cenowe maksimum. Pomijam ewentualne tańsze pakiety z obciętą jakością czy z reklamami – bo jak dla mnie jest to już jednak kpina z klienta. Nie dość, że i tak wykłada pieniądze za dostęp, to i tak nie może wtedy obejrzeć filmu w dobrej jakości i jeszcze będzie bombardowany reklamami.

Ostatecznie zobaczymy jak będzie. Nie zdziwię się, że korporacje wpadną na pomysł podwyższania abonamentów co roku, wychodząc z założenia, że skoro raz podwyżka przeszła bezboleśnie, to będzie tak i kolejny raz. Oby się przeliczyli.